Witam.
W piątek umówiłam się na pierwszą wizytę w Napromedice - 17 października o 8.00. Ale wciąż nie mogę pozbyć się wątpliwości - czy warto? Boję się zawodu, ale chyba jeszcze bardziej tego, że przy dogłębnych badaniach wyniknie coś złego.. Z drugiej strony strasznie denerwuje mnie to, że będę musiała wydać kupę kasy (przy pierwszej wizycie od 1000 do 1200 zł). Ehh.. dlaczego to musi być takie trudne?
A miało być tak pięknie.
Kiedy dwa i pół roku temu postanowiliśmy rozpocząć starania o dziecko, przyznam szczerze, byłam przygotowana na "jakieś" kłopoty, bo od zawsze miałam nieregularne miesiączki. Jednak lekarze ginekolodzy, do których chodziłam, uspokajali, że jak już będę myślała o dziecku, to się tym zajmą, bo wtedy podobno, nie miało to sensu (dziś oczywiście wiem, że już wówczas można było, a nawet należało się tym zająć, tylko trafiałam na konowałów, a nie lekarzy). Poza tym nigdy nie zażywałam antykoncepcji hormonalnej - o ironio! - po to, aby nie mieć problemów z zajściem w ciążę, więc po cichu liczyłam na sukces.
Starania rozpoczęliśmy w kwietniu 2011 roku. Przed ich rozpoczęciem poszłam do lekarza, innego niż dotychczas, polecało mi ją kilka osób. Pierwsza wizyta, krótki wywiad, badanie na samolocie i usg (zwykłe, bo dopochwowego nie miała). Dostałam skierowanie na kilka badań hormonalnych. Po ich wykonaniu okazało się, że poziom progesteronu jest za niski. Był jakiś konkret, więc pomyślałam, że się to załatwi i będzie dobrze. Druga wizyta to podejrzenie PCOS, skierowanie na kolejne badania. W międzyczasie umówiłam się do innego lekarza, bo jakoś mi ona nie przypadła do gustu. Nie zdążyłam ich jednak wykonać, bo po ok. dwóch tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To było cudowne uczucie!
Pamiętam dokładnie ten dzień. Był piątek 15 lipca. Po drodze do pracy kupiłam test, bo nazajutrz miałam iść na wieczór panieński, a od kilkunastu dni bolało mnie podbrzusze i piersi. Kiedy zrobiłam test, nie mogłam uwierzyć, że widzę dwie kreski. Pobiegłam na badanie krwi, które potwierdziło wynik testu. Ciężko mi było wysiedzieć w pracy, tak bardzo chciałam spotkać się już z M. i powiedzieć mu, że zostanie Tatą! Cały dzień zastanawiałam się, jak mu to powiem. Jako, że zbliżała się nasza pierwsza rocznica ślubu, powiedziałam, że mam już dla niego prezent. Ten dzień wspominałam później, wspominam nadal, jako najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Szkoda tylko, że radość trwała tak krótko.
Po wizycie u nowego lekarza, który potwierdził ciążę, poszłam na powtórne badanie krwi. To był dla mnie szok, po prostu nie mogłam uwierzyć w to, że wartość hormonu hcg spadła. W ogóle się tego nie spodziewałam! W ogóle nie myślałam o problemach, komplikacjach. Spadło to na mnie tak nagle.. Kolejne dni to ciągły płacz, cierpienie, żal. Nie chciało mi się żyć.. Okazało się, że niezbędne będzie łyżeczkowanie. Szpital, upokorzenie, jeszcze większy ból..
Po zabiegu lekarz zalecił 3 miesiące przerwy w staraniach. Byłam zła, ale minęły one bardzo szybko. Dostałam luteinę od 16 dnia cyklu (nie można było tak od razu???) i po raz drugi rozpoczęliśmy starania.
Trwało to półtora roku, ciąży brak. Pod koniec 2012 roku zaczęłam podejrzewać, że mam cykle bezowulacyjne. Moje przypuszczenia okazały się trafne, lekarz przepisał mi clostilbegyt. Przyjmowałam go od kwietnia do lipca tego roku. Z ciąży dalej nici. W sierpniu przeszłam badanie hsg, które wykazało, że jajowody mam drożne, ale małą hypoplastyczną macicę. Nie wiem co to oznacza, bo od tamtej pory nie byłam już u mojego lekarza. Straciłam do niego zaufanie, bo uważam, że to podanie luteiny od 16 dnia cyklu - zbyt szybko - wywołało u mnie cykle bezowulacyjne.
Stąd pomysł na naprotechnologię, chciałabym, aby wreszcie jakiś lekarz się mną dobrze zajął, postawił trafną diagnozę. Nie chcę już czekać. Co prawda jestem cierpliwa, nie panikuję, naprawdę podchodzę do tej całej sytuacji nad wyraz .. hm, trzeźwo. Ale ileż można znosić te co miesięczne karuzele - najpierw wielka nadzieja, a potem jeszcze większy zawód.
Moja psychika ma już powoli dość.