niedziela, 3 listopada 2013

36 i więcej?

Dziś 36 dzień cyklu. Nie wiem czy wcześniej pisałam, że jest on bezowulacyjny. Odczuwam to na każdym kroku. W sumie mogłabym zrobić ranking najbardziej dokuczliwych objawów cyklu bezowulacyjnego. Co by się w nim znalazło? Na pewno niemal ciągły ból piersi, pobolewania w podbrzuszu niewiadomego pochodzenia, zatrzymanie wody w organizmie (czuję się po prostu gruba!), trądzik. Jednak na samym jego szczycie znalazłby się niekwestionowany król cyklu bezowulacyjnego: PMS! I to nie taki kilkudniowy, jaki zwykle zdarza się przed @, ale przedłużający się nieznośnie i zmieniający mnie w zołzowatą flądrę. Nie lubię go najbardziej ze względu na to, że pozostałe objawy dotykają tylko mnie i radzę sobie z nimi jakoś (przyzwyczajając się), a PMS odczuwają osoby wokół mnie, a najbardziej mój mąż..

Żeby jednak nie było tak smutno, szaro i ponuro to powiem, że byłam ostatnio na wyjeździe służbowym z koleżankami z pracy. Było naprawdę miło, naśmiałam się po wsze czasy, piłam smaczne drineczki  i nawet na chwilę udało mi się zapomnieć o problemach. Czasami potrzebne są takie odskocznie od rzeczywistości. W listopadzie będę miała jeszcze parę okazji do odskoczni, m.in. 30-tka mojego M., którą a propos muszę zacząć już powoli przygotowywać. :)

I tym dla odmiany miłym akcentem kończę na dziś. 


piątek, 25 października 2013

Nie OK

Tak, zdecydowanie ostatnie dni należą do tych nie ok. Mówią, że jak coś się sypie, to po całości i tak było w moim przypadku. 
Niestety nie udało mi się pojechać do Napromedicy, musiałam odwołać wizytę dosłownie dzień przed wyznaczonym terminem. Tak nagle pojawiły się nieprzewidziane wydatki, które sprawiły, że na swoją przygodę z naprotechnologią poczekam co najmniej do lutego przyszłego roku. Oznacza to dla mnie, że wróciłam do punktu wyjścia. Jestem dokładnie w tym samym miejscu, w którym byłam w sierpniu, prawie 3 miesiące stracone! I kolejne 4 przede mną. Nie wiem co mam teraz zrobić - czy zacisnąć zęby i poczekać te dwa, może trzy bezowulacyjne (a to, że takie będą wiem na 100%) cykle? Czy w oczekiwaniu na wizytę wrócić do mojego byłego lekarza, przynajmniej dostanę clo i przyczepię się tej nadziei.. Chce mi się płakać. 

Na dodatek w pracy się pochrzaniło, chyba jednak zbyt dużo na siebie wzięłam. A im bardziej się staram tym gorzej wychodzi. 

No i ta świadomość kończącego się roku.. Myśl, że kolejny rok się nie udało powraca do mnie jak bumerang. Pamiętam jak w styczniu powtarzałam sobie, że w tym roku na pewno się uda, że to niemożliwe, abyśmy tak długo czekali.. a jednak los bywa przewrotny. Mam poczucie wielkiej niesprawiedliwości, w około znajome i nieznajome zachodzą w ciążę, a mi pozostało płakać po kątach. I nawet nie mogę zacząć leczyć się tak jakbym chciała, bo w tym popieprzonym kraju tylko niektóre grupy są uprzywilejowane. Dlaczego jako podatnik, z kieszeni którego wyciągane są pieniądze na publiczne leczenie, nie mogę wybrać jego sposobu? Wkurza mnie ta wszechobecna promocja in vitro. Żeby było jasne -  nie oceniam par, które się na nie decydują (kto wie, może sama to kiedyś zrobię), ale chcę w tym momencie decyduję się na inne leczenie, na które niestety dofinansowania nie ma, za wszystko muszę płacić sama.

Szkoda gadać.

wtorek, 15 października 2013

Co by było gdyby...?

Od mojego poronienia minęły dwa lata i trzy miesiące. Bardzo staram się, aby tamte przykre wydarzenia nie kładły się cieniem na życie moje i mojego męża. Od kilku miesięcy jest dobrze. Nastąpił przypływ nowych nadziei, mój mąż bardzo mocno podbudowuje mnie swoją wiarą, że się nam wkrótce uda. Z pewnością ostatnie tygodnie należą do tych "ok". 

Jednak, mimo mojej walki o to, żeby normalnie żyć i mimo, że od jakiegoś czasu ją wygrywam, zdarzają się dni takie jak dziś. Czasem do tego, aby zniweczyć moje starania o normalność wystarczy jakiś drobiazg - piosenka, która budzi skojarzenia, kolejne pytanie znajomych "Kiedy się zdecydujecie na dziecko?", ukradkowe spojrzenia teściowej w kierunku mojego brzucha lub choćby wiadomość o czyjeś ciąży. Dzisiaj przyczyną moich rozmyślań jest obchodzony w Polsce Dzień Dziecka Utraconego. 

Siadam więc i myślę o tym, co by było gdyby...

...gdybym w kwietniu 2011 trafiła pod opiekę kompetentnego lekarza, który potrafiłby zareagować na niedobory progesteronu. Gdyby ciąża rozwijała się prawidłowo, a pod koniec marca 2012 roku na świat przyszło nasze ukochane maleństwo. Dziś cieszyłabym się widokiem malutkiego człowieczka, który rozświetlałby swoją obecnością nasze mieszkanie. Którego tupot małych nóżek wzruszałby mnie, bawił, czasem złościł czy przerażał. Moją codziennością byłoby podporządkowanie całego świata tej jednej małej istotce. Cieszylibyśmy się z pierwszych słów, może zdań, szukalibyśmy podobieństw do nas. Słuchalibyśmy najpiękniejszych słów na świecie: mamo, tato... Balibyśmy się okropnie o przyszłość naszego dziecka, nie byłby to jednak strach paraliżujący, tylko taki, który towarzyszy każdym rodzicom. Żylibyśmy sobie we troje, prawdopodobnie nie zdając sobie sprawy ze szczęścia, jakie nas spotkało.

Dziś jednak obchodzimy Dzień Dziecka Utraconego. Nie dane nam było, tak jak większości rodzicom, świętować ze swoimi dziećmi 1 czerwca. Nigdy nie dotknęliśmy naszego maleństwa, nie wzięliśmy go w ramiona, nie spojrzeliśmy mu w oczka (niebieskie po tacie, czy piwne po mamie?). Mimo to bardzo Cię kochamy kruszynko i na pewno o Tobie nie zapomnimy. Zawsze będziemy blisko Ciebie, myślami i sercem. 


czwartek, 10 października 2013

Przykazanie pierwsze: wyluzuj

Choróbsko rozłożyło mnie na dobre. Wzięłam wolne w pracy i siedzę w domu. W międzyczasie zaglądam na strony dziewczyn, które borykają się z problemem braku potomstwa. Historie są różne, bardziej lub mniej zbliżone do mojej. Jednak po raz kolejny odkrywam terapeutyczną rolę, jaką odgrywa kontakt z osobami w podobnej sytuacji. 

Po raz pierwszy zetknęłam się z tym na jednym z forum o niepłodności, kiedy w kwietniu tego roku zaczęłam zażywać clostilbegyt. Poznałam tam wtedy mnóstwo wspaniałych dziewczyn, z którymi rozmawiam jeszcze od czasu do czasu. Pamiętam, że w momencie trafienia na forum uderzyła mnie skala problemu niepłodności. Do tej pory sądziłam, że niewiele jest par, które nie mogą mieć dziecka. Wszyscy wokół mnie zachodzili w ciążę - planowane lub nie, nikt nigdy nie rozmawiał o trudnościach z poczęciem. Teraz oczywiście wiem, że parom borykającym się z tym problemem (przynajmniej nam) nie jest spieszno wylewać swoje żale w obecności osób, które zaszły za pierwszym razem. Wiążą się z tym wielkie emocje, z którymi ciężko jest sobie poradzić.  Na pewno nie pomagają w tym teksty "życzliwych" osób typu: "wyluzujcie, a zobaczycie, że wtedy się wam uda" lub "za mocno się spinacie, zbyt dużo o tym myślicie". Naprawdę? I kto udziela mi takich wspaniałomyślnych rad? Oczywiście osoba posiadająca dzieci, której nawet nie śniły się problemy, z którymi ja borykam się na co dzień. W głębi duszy czujemy, że zrozumieć nas mogą tylko osoby podobne do nas. Dlatego ja zawsze będę szukać sposobu na kontakt z nimi.

Do wizyty w napromedice pozostało 7 dni. :)


wtorek, 8 października 2013

Chorrroba

Witam.

Czuję, że bierze mnie jakieś choróbsko - w gardle mnie drapie, głowa boli. Zrobiłam sobie domowej roboty syrop, który będzie gotowy za 3 dni (wymagane leżakowanie). Już od roku nie stosuję żadnych gripeksów i podobnych mu rutinoscorbinów. Poprzedniej zimy wyleczyłam się nim z grypy, więc wiem, że na pewno działa. No a poza tym, jak się człowiek ciągle stara o dziecko, to raczej nie jest wskazane faszerowanie się lekami.

W ramach nie myślenia o niepłodności zapisałam się dzisiaj do zarządu mojej wspólnoty mieszkaniowej. Będzie mi to zajmowało sporo czasu :) Przedtem unikałam takich wyzwań, bo stale myślałam - co zrobię jak zajdę w ciążę? I tak odkąd wprowadziliśmy się do naszego mieszkania, czyli od dwóch lat, nie urządzaliśmy drugiego pokoju na sypialnię z myślą, że przecież to nie ma sensu, bo za chwilę trzeba będzie przerabiać na pokój dla dziecka. Często zdarzało mi się kupować za duże ubrania, żeby się broń Boże nie zmarnowały kiedy zaraz zajdę w ciążę. Takich kuriozalnych sytuacji mogłabym przytaczać wiele. Ale jakieś dwa miesiące temu powiedziałam sobie dość - muszę w końcu zacząć normalnie żyć! Oczywiście pomyśleć łatwo, wprowadzić w czyn trudniej. Na pewno pomogło mi  odstawienie leków, bardzo dobrze wpłynęło to na moją psychikę. Przez chwilę poczułam się wolna, urządziliśmy nawet sypialnię w "pokoju dla dziecka". Poza tym naczytałam się, że po odstawieniu clo wiele kobiet zachodzi szybko w ciążę, więc rzecz jasna miałam nadzieję.

Dziś mamy październik i już wiem, że nie mogę zostawić spraw samym sobie. Muszę działać. Do pierwszej wizyty w napromedice pozostało 9 dni, już zaklepałam sobie wolne w pracy. Żałuję tylko jednego: nikt nie zagwarantuje mi, że to nowe leczenie mi pomoże.. Wielka szkoda.. 

Na koniec przepis na syrop (czuję, że niedługo i Wam może się przydać):
- szklanka miodu
- 10 ząbków czosnku
- szklanka soku z cytryny (wychodzi ok. 8 cytryn)
Wszystko mieszamy, wkładamy do lodówki i po 3 dniach możemy się kurować. Profilaktycznie stosujemy 1 łyżkę raz dziennie, w chorobie 1 łyżkę co 4 godziny. 

Na zdrowie!

niedziela, 6 października 2013

Nasza historia

Witam. 
 
W piątek umówiłam się na pierwszą wizytę w Napromedice - 17 października o 8.00. Ale wciąż nie mogę pozbyć się wątpliwości - czy warto? Boję się zawodu, ale chyba jeszcze bardziej tego, że przy dogłębnych badaniach wyniknie coś złego..  Z drugiej strony strasznie denerwuje mnie to, że będę musiała wydać kupę kasy (przy pierwszej wizycie od 1000 do 1200 zł). Ehh.. dlaczego to musi być takie trudne?

A miało być tak pięknie.

Kiedy dwa i pół roku temu postanowiliśmy rozpocząć starania o dziecko, przyznam szczerze, byłam przygotowana na "jakieś" kłopoty, bo od zawsze miałam nieregularne miesiączki. Jednak lekarze ginekolodzy, do których chodziłam, uspokajali, że jak już będę myślała o dziecku, to się tym zajmą, bo wtedy podobno, nie miało to sensu (dziś oczywiście wiem, że już wówczas można było, a nawet należało się tym zająć, tylko trafiałam na konowałów, a nie lekarzy). Poza tym nigdy nie zażywałam antykoncepcji hormonalnej - o ironio! - po to, aby nie mieć problemów z zajściem w ciążę, więc po cichu liczyłam na sukces. 

Starania rozpoczęliśmy w kwietniu 2011 roku.  Przed ich rozpoczęciem poszłam do lekarza, innego niż dotychczas, polecało mi ją kilka osób. Pierwsza wizyta, krótki wywiad, badanie na samolocie i usg (zwykłe, bo dopochwowego nie miała). Dostałam skierowanie na kilka badań hormonalnych. Po ich wykonaniu okazało się, że poziom progesteronu jest za niski. Był jakiś konkret, więc pomyślałam, że się to załatwi i będzie dobrze. Druga wizyta to podejrzenie PCOS, skierowanie na kolejne badania. W międzyczasie umówiłam się do innego lekarza, bo jakoś mi ona nie przypadła do gustu. Nie zdążyłam ich jednak wykonać, bo po ok. dwóch tygodniach okazało się, że jestem w ciąży. To było cudowne uczucie! 

Pamiętam dokładnie ten dzień. Był piątek 15 lipca. Po drodze do pracy kupiłam test, bo nazajutrz miałam iść na wieczór panieński, a od kilkunastu dni bolało mnie podbrzusze i piersi. Kiedy zrobiłam test, nie mogłam uwierzyć, że widzę dwie kreski. Pobiegłam na  badanie krwi, które potwierdziło wynik testu. Ciężko mi było wysiedzieć w pracy, tak bardzo chciałam spotkać się już z M. i powiedzieć mu, że zostanie Tatą! Cały dzień zastanawiałam się, jak mu to powiem. Jako, że zbliżała się nasza pierwsza rocznica ślubu, powiedziałam, że mam już dla niego prezent. Ten dzień wspominałam później, wspominam nadal, jako najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Szkoda tylko, że radość trwała tak krótko. 

Po wizycie u nowego lekarza, który potwierdził ciążę, poszłam na powtórne badanie krwi. To był dla mnie szok, po prostu nie mogłam uwierzyć w to, że wartość hormonu hcg spadła. W ogóle się tego nie spodziewałam! W ogóle nie myślałam o problemach, komplikacjach. Spadło to na mnie tak nagle.. Kolejne dni to ciągły płacz, cierpienie, żal. Nie chciało mi się żyć.. Okazało się, że niezbędne będzie łyżeczkowanie. Szpital, upokorzenie, jeszcze większy ból..

Po zabiegu lekarz zalecił 3 miesiące przerwy w staraniach. Byłam zła, ale minęły one bardzo szybko. Dostałam luteinę od 16 dnia cyklu (nie można było tak od razu???) i po raz drugi rozpoczęliśmy starania. 

Trwało to półtora roku, ciąży brak. Pod koniec 2012 roku zaczęłam podejrzewać, że mam cykle bezowulacyjne. Moje przypuszczenia okazały się trafne, lekarz przepisał mi clostilbegyt. Przyjmowałam go od kwietnia do lipca tego roku. Z ciąży dalej nici. W sierpniu przeszłam badanie hsg, które wykazało, że jajowody mam drożne, ale małą hypoplastyczną macicę. Nie wiem co to oznacza, bo od tamtej pory nie byłam już u mojego lekarza. Straciłam do niego zaufanie, bo uważam, że to podanie luteiny od 16 dnia cyklu - zbyt szybko - wywołało u mnie cykle bezowulacyjne. 

Stąd pomysł na naprotechnologię, chciałabym, aby wreszcie jakiś lekarz się mną dobrze zajął, postawił trafną diagnozę. Nie chcę już czekać. Co prawda jestem cierpliwa, nie panikuję, naprawdę podchodzę do tej całej sytuacji nad wyraz .. hm, trzeźwo. Ale ileż można znosić te co miesięczne karuzele - najpierw wielka nadzieja, a potem jeszcze większy zawód. 

Moja psychika ma już powoli dość. 
 


czwartek, 3 października 2013

Nowy początek

Witam,

mam na imię Paulina i mam 26 lat. Jestem mężatką od trzech lat. Pierwsze pół roku małżeństwa było szczęśliwe - pierwsza praca, plany, marzenia - te zawsze dotyczyły jednego - rodziny. Już w wieku kilkunastu lat wyobrażałam siebie jako żonę, mamę (nie mylić z kurą domową!) i wiedziałam, że chcę do tego dążyć. Udało mi się stworzyć związek z Mężczyzną Mego Życia :) Ale przyszedł czas (konkretnie był to kwiecień 2011 roku) kiedy poczułam, że to ten moment, aby zostać Mamą! Mój Mężczyzna zawsze czekał, aż to ja podejmę decyzję, lecz on też był gotów zostać Tatą. Od tego się zaczęło..

Nigdy nie sądziłam, że poczuję potrzebę prowadzenia bloga. Ale jeszcze nie raz pewnie siebie zaskoczę. Tak więc oficjalnie: witam serdecznie na moim blogu! Od pewnego czasu czuję, że problem, jakim jest niepłodność zbyt dotkliwie wpływa na pogorszenie jakości mojego życia. Czuję się jak w potrzasku, niewiele jest osób, z którymi mogę porozmawiać o moich uczuciach, a tych jest z kolei tak wiele, że jeśli nie znajdę sposobu na ich ujście to będzie naprawdę źle.. Stąd blog, stąd nieplodonoscimy.. 

Będę tu poruszać tematykę niepłodności, takiej którą znam od dwóch lat, taką jak ją odczuwam. Będzie o tym, jak wpływa ona na życie moje i mojego Mężczyzny. Będzie monotematycznie, często smutno, czasem radośnie - po prostu tak, jak wygląda moja codzienność. 

Będę też zdawała relację z mojego leczenia. Mam nadzieję znaleźć tu ukojenie i osoby czujące się podobnie do mnie.

Nawiązując do tytułu posta, dzisiejszy dzień jest nowym początkiem nie tylko dlatego, że rozpoczynam pisanie bloga. Dziś też postanowiłam rozpocząć leczenie za pomocą naprotechnologii. O drodze do podjęcia tej decyzji napiszę w kolejnym poście, a dziś już zmykam.

Z pozdrowieniami
Paulina